W stronę Zajezdni

Jak to się zaczęło?

Był 2007 rok, od kilku lat realizowaliśmy w Tratwie projekt Cyber-Ręka Lidera. Właśnie powstała Fundacja Umbrella, która przejęła Wrocławskie Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych Sektor 3. W ramach Programu Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL rozwijaliśmy portal pracujw.org. To był czas, gdy już wiedzieliśmy, na przykładach z innych krajów europejskich, że organizacje pozarządowe mogą zarabiać pieniądze na własną działalność. Kręciłem w tym czasie filmy o kuchniach i restauracjach prowadzonych przez organizacje z Niemiec, Anglii i Włoch, gdzie młodzi ludzie mogli odbywać staże, zdobywać doświadczenie i przynosić zysk not for profit swoim operatorom. Pomyślałem: dlaczego nie spróbować u nas? Z bliska obserwowałem poczynania organizacji Turmvilla e.V. z Bad Muskau w Niemczech – prowadziła własny hotelik, knajpkę, ośrodek seminaryjny, salę koncertową. Działała jak mała firma społeczna.

Z myślą o uczestnikach projektu Cyber-Ręka Lidera zaczęliśmy szukać możliwości poprowadzenia własnej knajpki. Zdaliśmy sobie sprawę, że chcemy mieć miejsce dla siebie, do pracy z młodzieżą, które pozwoliłoby na zarabianie, a jednocześnie działania społeczne.

We Wrocławiu było kilka obiektów odpowiadających naszym wyobrażeniom. W rozmowie z ówczesnym dyrektorem Departamentu Spraw Społecznych Urzędu Miasta, okazało się, że w tym samym budynku co Umbrella i Sektor 3 jest miejsce wymagające remontu, które jest do wzięcia. Złożyłem oficjalny wiosek do Komisji Infrastruktury – dyskutowaliśmy użyczenie na 25 lat, skończyło się na 10.

Skąd pomysł?

Ostatecznie nie było jednego pomysłu. Nie od parady stowarzyszenie nazywa się Tratwa. Dryfowaliśmy, aż miło. Ale na początku wszystko wydawało się proste.

Miałem wokół siebie grupę młodych ludzi zarażonych muzyką. Jacek, Paweł i Tomek od początku chcieli mieć w nowo powstającym ośrodku studio nagrań i salę prób. Gotowi byli wstawić tam własny sprzęt. Myśleli o Centrum Mediów Społecznych i Alternatywnych – o pracowniach, radiowęźle, sali koncertowej. W tym pierwszym okresie liczyliśmy na dotacje, możliwość wzięcia kredytu. Dopiero później życie zweryfikowało naszą naiwność.

Do współpracy namówiłem też Wojtka. Właśnie kończył pracę we wspomnianym ośrodku Turmvilla. Umowa była prosta: TY pomożesz mi postawić na nogi ZAJEZDNIĘ, JA (potem) pomogę ci przenieść struktury pracy z młodzieżą do Wschodniej Polski, w Bieszczady. Byliśmy przekonani, że wszystko pójdzie dużo szybciej. Myśleliśmy, że mamy rozwiązania.

Samo przejęcie budynku trwało kilka miesięcy. Jesienią 2007 podpisaliśmy umowę. Zaczęliśmy pisać projekty na zagospodarowanie obiektu. Pierwszy poszedł do Funduszy Norweskich. Właśnie wtedy pojawiła się nazwa Pracownia Projektów Międzykulturowych ZAJEZDNIA. Miało to być miejsce edukacji nieformalnej i pozaformalnej dla młodzieży w wieku od 15 do 18 lat. Mieli specjalizować się w organizacji międzynarodowych spotkań młodzieży. Myśleliśmy też o autentycznej pracowni, gdzie można by „produkować” materiały na spotkania młodzieży: karty do animacji językowej, pomoce w rodzaju chusty animacyjnej czy szczudeł. Na parterze miała być profesjonalna kuchnia i sala klubowa, na piętrze hostel na około 30 miejsc. Oba moduły miały przynosić zysk not for profit, miały być też miejscami praktyk dla wrocławskich szkół i placówek przyuczenia zawodowego (w tym placówek wychowawczych). Na drugim piętrze moduł medialny: sala kinowa, koncertowa, sala prób, radiowęzeł, salki warsztatowe. Projekt oczywiście nie przeszedł. Główny argument, to przesadzone oczekiwania finansowe.

To była przeszkoda bardzo trudna do przeskoczenia. Mamy ten problem do dzisiaj. Inne wyobrażenia o roli organizacji społecznych, o sposobie dystrybucji pieniędzy publicznych, a przede wszystkim inne spojrzenie na wynagradzanie osób zatrudnionych w projektach. My traktowaliśmy siebie jak architektów przemian społecznych: specjalistów, animatorów. W końcu dajemy młodzieży nowe narzędzia rozwoju, rozwijamy deficytowe kompetencje społeczne. Administracja z kolei oczekiwała od nas społecznikostwa, aktywności wolontariackiej, na zasadzie – im taniej, tym lepiej. Mieliśmy poczucie, przynajmniej niektórzy z nas, że pracując wiele lat w obszarze animacji społeczno-kulturalnej, posiedliśmy unikatowe kompetencje, których nie nabywa się na uniwersytetach. O dziwo w kategorii „szkolenie” stawki nikogo nie rażą, przy słowie koordynator – wywołują opór.

Zaczęliśmy schodzić na ziemię

Workcampy na ratunek

Po wielu nieudanych próbach złożenia wniosku, sięgnąłem po moje koło ratunkowe. Jeroena, szefa Bauorden-Polska, znam od początku lat 90-tych. Jego grupy pomagały w budowie schroniska dla bezdomnych na Bogedaina. Pierwsze dwie takie grupy przyjechały do nas w 2008 roku. Wyburzenia i adaptacje, które wykonały, oszacowaliśmy na ok. 200.000 zł. Potężna, ciężka i brudna praca została wykonana i otworzyliśmy sobie drogi do dalszych adaptacji.

Większość brygady stanowiły kobiety. Pamiętam obrazek silnej, zdecydowanej dziewczyny z młotem pneumatycznym. Prawie wszystkie wyburzenia zostały wtedy zrobione.

Dzięki grupom z zagranicy mogliśmy wykonać pierwsze adaptacje już do celów pracy z młodzieżą.

Pierwsze kroki

Jako pierwsze powstało Studio Nagrań. Niestety trzeba było zainwestować własne pieniądze. Logika była prosta. Zamiast płacić za salę prób, nasi muzycy mogli mieć własną. Tu jednak natrafiliśmy na opór. Wygrywała obawa, że „my” to wszystko zbudujemy, a „oni” nam zabiorą. Nie zabrali. Studio działa od 7 lat. (…) W międzyczasie prywatne nakłady na adaptację zostały zwrócone z opłat użytkowników. Dziś mamy już 2 studia a sprzęt w 99% należy do muzyków. Poza nakładem finansowym konieczny był oczywiście nakład pracy. Zaangażowano całe rodziny. Podczas otwarcia studia podziękowania długo trwały.

Ściana płaczu

Bardzo nam się spieszyło, więc nie obyło się bez falstartów. Chcieliśmy jak najszybciej ruszyć z pracą z dziećmi i młodzieżą. Weszliśmy we współpracę ze stowarzyszeniem młodych artystów, którzy mieli z dziećmi z pobliskiej szkoły zrobić graffiti w korytarzu. Mieli wymagania co do gładkości ściany. Należy przy tym pamiętać, że nasz korytarz ma z 5 metrów wysokości. Wykonanie gładzi okazało się nie lada sztuką (prawie cyrkową). Znowu inwestowaliśmy własne pieniądze – tym razem bezzwrotnie. Z efektu społecznego byliśmy zadowoleni, z artystycznego niekoniecznie. Przez kilka lat byliśmy niewolnikami tego obrazka, aż w końcu udało się go zamalować.

Zimne przyjęcie niemieckich artystów

Z pomocą miasta wyremontowaliśmy pierwsze 2 pokoje i zaprosiliśmy do nich grupę dzieci z zaprzyjaźnionego niemieckiego stowarzyszenia na tygodniowe spotkanie polsko-niemieckie. Zakładanym produktem było kolejne graffiti. Wydawało nam się, że możemy równolegle realizować projekty i prowadzić kolejne prace adaptacyjne. Nic bardziej mylnego. Nie mieliśmy jeszcze centralnego ogrzewania. Trafiliśmy na zimny październik i frustrację opiekunek. To zaprowadziło nas na pierwszą stronę Gazety Wyborczej. Tytuł był jednoznaczny: „Zimne przyjęcie niemieckich artystów”. Dla nas był to również zimny prysznic. Ten lokal nie nadaje się do pracy w chłodne dni. Efekty były dwa. Pierwszy to ten, że w trybie pilnym założyliśmy ogrzewanie, a drugi, to kolejne graffiti do zamalowania.

Powoli do przodu

Okres 2010-2011 to żmudna praca u podstaw. Trafiliśmy na dobrą koniunkturę – odbywały się szkolenia i spotkania grup, to pozwoliło nam na zarobienie trochę grosza na module szkoleniowo-spotkaniowym. Dzięki temu mogliśmy prowadzić kolejne prace adaptacyjne.

Prawdziwy przełom

Przełom nastąpił w związku z Euro 2012. Staliśmy się Centrum Wolontariatu akcyjnego dla Wrocławia. Okazało się, że nasza przestrzeń doskonale nadaje się do pracy z dużymi grupami. Mogą u nas jeść, tańczyć, szkolić się i naradzać. Dzięki temu wydarzeniu udało nam się dokończyć i wyposażyć ostatnie moduły – salę koncertową, konferencyjną, która na Euro pełniła rolę stołówki i część noclegową. Krótko mówiąc, zyskaliśmy Pracownię Projektów Międzykulturowych ZAJEZDNIA. Nie obyło się oczywiście bez „happeningów”. Przez budynek przewinęło się kilka tysięcy osób. Jedna z nich wrzuciła do kanalizacji mop i zawartość rur wylała się na korytarz. Innym razem nowy moduł hostelowy zalała burza – dach do naprawy. Jak to mówią: małe dzieci, mały kłopot… Ale cieszyliśmy się, bo był to krok naprzód, a budynek przeszedł chrzest bojowy.

Do zrobienia pozostał ostatni krok. Nasz ośrodek miał przecież służyć młodzieży. Szukaliśmy projektu, który pozwoliłby nam na stałe wejść w ten obszar. Udało nam się we współpracy z niemieckim partnerem uzyskać spore dofinansowanie dla projektu „Moje Miejsce NGO”. Kłopot polegał na tym, że grantodawca nie chciał sfinansować prac inwestycyjnych. Bez nich trudno było sobie wyobrazić miejsce dedykowane młodzieży. Chcieliśmy razem z młodzieżą zrobić klub i pomieszczenia warsztatowe. Pomógł nam przypadek, a właściwie człowiek, który zrozumiał nasze potrzeby i pozytywnie zweryfikował tę część budżetu. Ruszyliśmy. O efektach naszej pracy można przeczytać w publikacji „Tosty ze szpinakiem”.

Po dwóch latach projektu realizowanego wspólnie z MOPS i dwóch grupach testowych rozpoczęliśmy negocjacje z miastem. Od dawna marzyły nam się działania osadzone w edukacji nieformalnej i pozaformalnej, wspierające młodych ludzi w realizacji własnych pomysłów, umożliwiające zbieranie doświadczeń w praktycznym działaniu.

Dziś realizujemy taki projekt – jeszcze nie wieloletni, ale jednak stabilizujący funkcjonowanie PPM ZAJEZDNIA. Negocjujemy kolejne 10 lat użyczenia.

Ostatnio, na festiwalu Edukacji Nieformalnej Animatorium, który odbywa się cyklicznie w Zajezdni, poczułem wzruszenie. Na dole młodzież serwowała jedzenie. W przestrzeniach warsztatowych odbywały się animacje. Na Sali Koncertowej debata. Dużo dorosłych, dużo młodzieży. Lata ciężkiej pracy zamieniają się w widoczne rezultaty. Funkcjonujemy nie tylko na płaszczyźnie działania, ale też na meta-poziomie. Mamy swój dorobek, jesteśmy w stanie dzielić się doświadczeniem. Są kierunki, w których czujemy się forpocztą. Nie byłoby tego, bez własnego kąta.

Dobrze, że na początku byłem taki naiwny. I dobrze, że się w to wrobiłem. I dobrze, że nie było odwrotu. Trzeba się wrobić, powtarzał zawsze Wojtek. Dzisiaj już wiem, że trzeba i wiem, że było warto. Chwile zwątpień zostały w tym tekście przemilczane.

Robert Drogoś